Zaskoczyłam sama siebie

Nie pracuje w wielkiej korporacji, nie jestem typem karierowiczki, nie mogę powiedzieć że ledwie wiążę koniec z końcem ani że śpię na pieniądzach. Mogę za to powiedzieć, że zawarłam sama ze sobą umowę wg. której miałam realizować swoje pasje, korzystać z życia i przy okazji osiągać pewne cele. Powołania na świat nowego życia nigdy nie było na tej liście. Nie chciałam rezygnować z siebie, z wolnego czasu i beztroski. Egoistyczne? Może. Chociaż według mnie lepiej być szczerym wobec siebie egoistą niż uginając się pod społeczną presją zostać sfrustrowaną matką. 


Od najmłodszych lat wydawało mi się, że coś ze mą nie tak. Nie miałam kompleksu księżniczki, nie wyobrażałam sobie siebie w białej sukni ślubnej - wręcz zarzekałam się że w życiu takiej nie założę ( i nie założyłam). Nigdy nie bawiło mnie zajmowanie się  małymi dziećmi. Nie wiem jak sprawy miały się w czasach kiedy Wy dorastaliście ale u mnie dziewczynki zabiegały o możliwość niańczenia niemowlaków sąsiadów czego ja nigdy nie rozumiałam. Wydawało mi się dość oczywiste że to rodzice powinni zajmować się tymi dziećmi a nie inne dzieci, nie szczędziłam też komentarzy o tym, że marnują tak swoje dzieciństwo.

Kiedy nieco dojrzałam tzn. byłam nastolatką pełną gębą, licealistką z maturą na karku obserwowałam jak kolejne koleżanki zachodzą w ciąże - planowane mniej lub bardziej. Łatwiej jednak było mi zrozumieć fakt, że ktoś "wpadł" niż sytuacje w której osiemnastolatka świadomie decyduje się na zostanie matką. Do dziś pojąć tego nie potrafię bo mnie w wieku lat osiemnastu taka myśl paraliżowała i byłby to dla mnie jawny życiowy dramat.
Oczywistym dla mnie było, że bez zbędnych "wybryków" muszę skończyć szkołę średnią następnie studia wyższe, znaleźć prace i stworzyć sobie środowisko do realizacji tego co mnie zawsze interesowało. Nie mniej ważne było dla mnie ustabilizowanie życia osobistego w kontekście personalnym i mieszkaniowym.

Mijały kolejne lata, obserwowałam kolejne ciąże, porody i rosnące dzieci znajomych z którymi jak się okazywało nie mam o czym rozmawiać. Przysłowiowe zupki i kupki kompletnie mnie nie interesowały. Czułam zażenowanie widząc jak znajoma wyciąga pierś w celu nakarmienia potomka i za cholerę nie wiedziałam jak nazywają się te wszystkie dziecięce gadżety i fatałaszki. 
Toczyłam poważne wewnętrzne monologi  które miały mi rzekomo pomóc zrozumieć to dlaczego nie ciągnie mnie do macierzyństwa, dlaczego nie uważam że dzieci są fajne. 
Szczerze nie chciałam dziecka, robiłam absolutnie wszystko żeby nie być w ciąży, czułam się na nie kompletnie nie gotowa, nie rozumiałam jak niby urodzenie dziecka miałoby sprawić, że moje życie stanie się lepsze, ciekawsze? 
Argumenty o szklance herbaty na starość rozwalały mnie na łopatki...i w sumie nawet ich nie będę komentować.
Już dawno stwierdziłam, że nie mam po prostu instynktu macierzyńskiego. O ile w ogóle coś takiego istnieje. Kompletnie go nie czułam. Nie każdy musi być matką i nie każdy musi w macierzyństwie odnajdywać największy sens życia.

Jednak mimo tych wszystkich słów które padły powyżej i mimo tego, że przez całe życie uważałam, że to jest chyba coś do czego nigdy nie dojrzeję, nie dorosnę, nie będę gotowa to postanowiłam powołać na świat nowego człowieka. 
I wiecie co? 
Przyszło to tak po ciuchu, zwyczajnie, w głowie zrobiło się jasno, wszystko wydało się proste, stało się oczywiste dla mnie że jestem gotowa, że szczerzę chcę.
1 lipca 2016 roku, spojrzałam na człowieka który od lekko ponad dwóch miesięcy jest moim mężem i powiedziałam, że teraz jest idealny czas. Teraz wszystko będzie w zgodzie ze mną. 
Nie było wątpliwości czy damy radę i czy to odpowiedni czas. Odpowiedniejszego już nie będzie a zaraz będzie za późno.

Zaskoczyłam tym sama siebie.
Jako, że chcę by wszystko przebiegło pomyślnie czeka mnie teraz szereg różnego rodzaju badań i wywiadów z lekarzami. Czeka mnie przygotowanie swojego organizmu na lokatora. Mam nadzieję być gotowa jeszcze w tym roku.

Przy całej tej historii dość paradoksalne wydaje się to, że całkiem dobrze radzę sobie zarówno z małymi dziećmi które trzeba przebrać, wykąpać itd. jak i ze starszymi które wymagają nieco więcej. Ostatecznie co jest totalnie kuriozalne uważam, że byłabym dobrą matką bo przecież jak się za coś biorę to na 150%, zatracam się w tym i daję z siebie wszystko. 

Komentarze